W ramach prezentacji ciekawych postaci związanych ze Zbierskiem prezentujemy sylwetkę pana Bolesława Goniacza bohatera walk o niepodległość Polski, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, żołnierza kampanii wrześniowej,  walk we Francji w 1940, żołnierza 2 Brygady Pancernej walczącej we Włoszech.

Bolesław Goniacz_3

Bolesław Goniacz urodził się z Zbiersku 23 marca 1899.
W 1920 brał udział w wojnie polsko -bolszewickiej. Z pocztówek, które wysyłał do rodziny wynika, iż po zakończeniu działań wojennych szkolił się w szkole Podoficerskiej Drugiej Dywizji Legionów w Chełmnie oraz w Szkole Podoficerów Piechoty w Biedrusku.

Bolesław Goniacz_1
 To zdjęcie zostało wysłane 16 lutego 1921 roku z Chełmna. 
 
Bolesław Goniacz
Chełmno 20 XII 1920 wraz z kolegą.
 
Po wojnie wrócił do Zbierska, gdzie pracował w kalisko-tureckiej kolei powiatowej. Kolej oprócz połączenia wąskotorowego Kalisza z Turkiem utrzymywała też połączenie autobusowe pomiędzy tymi miastami. Pan Bolesław pracował jako konduktor autobusu kursującego na tej trasie.
 
Autobus linii Kalisz-Turek okres międzywojenny
Autobus linii Kalisz-Turek na placu Jana Pawła II(dzisiaj) w Kaliszu - okres międzywojenny. Pan Bolesław pierwszy od lewej.
 
 29 sierpnia 1939 zostaje zmobilizowany do jednostki w Kołomyi (dziś Ukraina). Z trudem przedostaje się na miejsce mobilizacji.
19 września jednostka przekracza granicę polsko-węgierską gdzie zostaje internowany. Przebywa w obozie Magyaróvár na Węgrzech. Ucieka z obozu internowania do Jugosławii i dalej do Francji. Tam wstępuje do oddziałów dowodzonych przez gen. Ducha. Jako żołnierz Pierwszej Dywizji Grenadierów bierze udział w bitwie pod Lagarde. Po kapitulacji armii francuskiej 24 czerwca 1940 dostaje się do niewoli w mieście Saint-Die.
 
Jeńcy wojenni Sinz 11 stycznia 1941 
11 stycznia 1941 w niewoli - miejscowość Sinz (Niemcy).
 
W obozie jenieckim zachorował i znalazł się w szpitalu w Heppenheim. 9 kwietnia 1943 zwolniony z niewoli udaje się do Lyonu a następnie do Tuluzy gdzie 21 grudnia 1943 przechodzi operację nogi.
Bolesław Goniacz - Lyon
Bolesław Goniacz w Lyonie
 
Po rekonwalescencji wraca do armii i zostaje przydzielony do  2 Brygady Pancernej, 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej, której terenem działania są  Włochy. 
 
Legitymacja 2 warszawska dywizja pancerna_1
Legitymacja 2 warszawska dywizja pancerna_2
 
 
Montecosaro w pobliżu Ancony w 1945 r
Żołnierze 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej w Montecosaro w pobliżu Ancony w 1945r
 
Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946
 Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946

Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946_2
Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946
 
Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946_4
Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946
 
Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946_3
 Porto Potenza Picena 28 czerwiec 1946. Na rewersie zdjęcia są podane także nazwiska: Wróblewski, Łodziana, Baran i Liedke.
 
Porto Potenza Picena procesja Boże Ciało 1946
Porto Potenza Picena procesja Boże Ciało 1946 
 
Loreto pogrzeb żołnierza_1
Loreto - pogrzeb żołnierza. Na odwrocie zdjęcia jest zamieszczona informacja - "nazwisko Czarny".
 
Loreto cmentarz wojskowy_1
Polski cmentarz wojskowy w Loreto.
 
Loreto cmentarz wojskowy_2
 Polski cmentarz wojskowy w Loreto.
 
1946 wyjazd z Wloch_1
W 1946 zapadła decyzja o wycofaniu jednostki do Anglii. Na zdjęciu podczas podróży przez Austrię i Niemcy.
 
Wenecja 18 marca 1946_1
Po drodze do Anglii żołnierze odwiedzają Wenecję 18 marca 1946. 
 
Bolesław Goniacz w wenecji 1946
Bolesław Goniacz w Wenecji 18 marca 1946.
 
Kirbymoorside
Kirbymoorside (Anglia) 22 sierpnia 1946

Po przeniesieniu jednostki do Anglii Bolesław Goniacz  stacjonuje w mieście Kirkbymoorside w hrabstwie York a następnie w Hardwick Hall, Ossington, Sudbrooke, Sand Hutton, Ludford Magna. 21 stycznia 1948 roku mimo wielu obaw decyduje się na powrót do kraju. 26 lutego 1948 wraca do Polski. 

Bolesław Goniacz - zaświadczenie

 

Bolesław Goniacz_1
 
 
Bolesław Goniacz zmarł w Zbiersku 5 października 1977 roku. Jego grób znajduje się na cmentarzu parafialnym w Zbiersku.   
 
Pan Bolesław prowadził pamiętnik w którym opisał swoje losy wojenne. Pierwotna wersja uległa zniszczeniu i parę lat po wojnie powstała nowa wersja tego pamiętnika.
Niestety nie zachowała się całość. Relacja kończy się w momencie gdy pan Bolesław dostał się do niewoli niemieckiej po kapitulacji Francji. Jednak już to co ocalało stanowi barwną opowieść o tym przez jakie kolej losu przechodził pan Bolesław.
W pamiętniku może znajdować się trochę nieścisłości, gdyż jak autor zaznacza wiele nazwisk czy nazw miejscowości mogło zostać przekręconych.
Oryginalne skany można pobrać na końcu artykułu.
 
Pierwsza strona pamietnika_1
pierwsza strona zapisków Bolesława Goniacza
 
Uwaga ! Tekst oryginalny może zawierać błędy !
 
*****

Ostatniego sierpnia dostałem wezwanie abym się stawił na mobilizację do 49pSH stacjonowanego w Kołomyi. Tego dnia wyjechałem z Turku samochodem ciężarowym do Koła. Tam czekałem na stacji za pociągiem i około czwartej rano przyszedł pociąg (z opóźnieniem) wagony towarowe.
Siadłem do wagonu razem z dziesiątkami innych czekających na pociąg, rezerwistów i pasażerów cywilnych, pojechaliśmy.
Na każdej stacji którą przejeżdżaliśmy czekało na pociągi dziesiątki a nawet setki na niektórych ludzi. Już na stacji Kutno miałem szczęście dostać się na lux torpedę która szła do Warszawy i tam dojechałem z trzygodzinnym opóźnieniem, bo przejazdy były już w niektórych miejscach zatarasowane taborami wojskowymi i torpeda musiała czekać na przejście ich „wojna”. Warszawie już z wielką przemocą dostałem się na pociąg do Lwowa. Do Lwowa zajechałem w czasie jego pierwszego bombardowania przez Niemców. Ja ze stacji pobiegłem prosto do miasta oglądać skutki tego nalotu który się odbywał i jak zauważyłem duża ilość ludzi nie zdawała sobie sprawy z tego, że bomby lecą na głową lecz … gdzie bomby nie padły biegli na ulicę którą było obrzucane bombami z tej też racji była większa ilość rannych i zabitych dość dużo koni też widziałem zabitych i rannych. We Lwowie długo nie byłem bo spieszyłem na pociąg do Stanisławowa. Pociąg ze Lwowa do Stanisławowa dostać to byłem szczytem szczęścia, ja zawdzięczając temu, że byłem w mundurze kolejowym dostałem się do wagonu pocztowego bo kolejarze przyjęli mnie jako robotnika kolejowego do Stanisławowa zajechałem w nocy ale skutki nalotów bombowych było widać stacja kolejowa była już częściowo rozbita. No i stąd pojechałem już do stacji docelowej do Kołomyi i tam zameldowałem się w dowództwie 49pSH tam formowali batalion który miał wyjść na front bo sam pułk już był na froncie. Umundurowali nas drelichową bluzę i spodnie, po wcieleniu do tego batalionu co się formował. No i w dniu 7 września ruszyliśmy z Kołomyi ale nie na front lecz do Stanisławowa po broń, amunicję i mundury sukienne, które to rzeczy znajdowały się tam t.j. Stanisławowie w magazynach wojskowych. Batalion wyszedł pod dowództwem. p kap ??? (dokładnie nie pamiętam nazwiska) Marsze odbywały się przeważnie nocami noce były już chłodne
po tych ciepłych dniach w czasie odpoczynków kilkuminutowych marzliśmy w tych drelichach bez ciepłej bielizny.
W czasie naszego marszu szosą spotykaliśmy już uciekinierów i to nie tylko cywili ale i żołnierzy i my tym weteranom maszerującym na tyły zabieraliśmy broń i amunicję no i w ten sposób nim my doszli do Stanisławowa to moją kompania w której ja byłem przydzielony była prawie całkowicie uzbrojona czy inna kompanie naszego batalionu też się tak uzbroiły to nie wiem.
Nie raz były przykre sceny bo to żołnierz naprawdę zgubił swój oddział i cofał się w tył żeby się lepiej zorientować gdzie się znajduje jego oddział, to taki za żadne skarby broni oddać nie chciał a było takich dużo trzeba im było dużo tłumaczyć. No ale do Stanisławowa nie było już można dojść bo gdybyśmy byli pod samym Stanisławowem to nam uciekinierzy mówili że magazyny rozbite leży wszystko na ulicach bomby zrobiły swoje no i prawdopodobnie dowódca. nas dostał rozkaz do zajęcia odcinku ale że my mieliśmy amunicji po dwadzieścia pięć i trzydzieści naboi nie było szczem iść na pozycje, ale i amunicja się znalazła dostaliśmy po trzydzieści sztuk naboi na karabin a żadnego granatu, ale na drugi dzień czy później dostaliśmy znów po 30 sztuk no i jeszcze raz po trzydzieści to razem mieliśmy po dziewięćdziesiąt tasowanych no i niektórzy trochę wykombinowanej. Zajęliśmy stanowiska ((„miejscowości pisać nie będę bo ich nie pamiętam po kilku latach a ten pierwszy notatnik został zniszczony w niewoli”)) ale na nich długo nie byliśmy bo Niemcy gdzieś bokiem zaszli i my musieliśmy się wycofać. W następnym miejscu okopaliśmy się ale też do bitwy nie doszło z tych samych powodów nas wycofano no i od tego dnia byliśmy przerzucani z miejsca na miejsce z odcinku na odcinek, jak piłka na placu sportowym „trudno wojna” aż w końcu doszliśmy do granicy Węgier marsze się odbywały się dzień i noc ludzie padali ze zmęczenia no i ja należałem do tych co nie wytrzymali marszu jednej nocy szedłem resztkami sił na końcu kompanii upadłem i nikt nie widział ja pozostałem leżąc, ale miałem to szczęście że za nami szła druga nasza polska kompania i akurat jak doszli to ja już trochę przyszedłem do siebie no i oni zagarnęli mnie sobą jakoś sił mi trochę przybyło i rano znalazłem się już w swojej kompanii która odpoczywała po całonocnym marszu. Gdyśmy zostali przyparci do granicy węgierskiej to nam nic innego nie pozostało zrobić jak przejść do Węgier. A był to dzień 19 wrzesień. No i w dniu tym z bronią w ręku oczywiście, przeszliśmy granicę Węgier i tam po odejściu kilkunastu kilometrów od granicy musieliśmy złożyć broń kładliśmy na stosy na kupy na ziemię. Ja przez całą wojnę nie uroniłem jednej łzy lecz na ten czas kiedy miałem położyć mój karabin czyli zdać go Węgrom to mi łzy leciały jak groch bo mi przyszło na myśl że kiedy nasi dziadkowie musieli tam emigrować po złożeniu broni no i ja się tego doczekałem. Tylko że ja byłem w tym położeniu iż miałem nadzieję i okazję do następnej walki co zatem i do przyjścia w końcu tej wolności. Każdy był myślą już we Francji. Ale na razie byliśmy na Węgrzech i to tak zmęczeni że nie było mowy o jakiejś ucieczce. A więc poszliśmy do obozu jako internowani ten obóz znajdował się pomiędzy miastami Magyarovar-Moson kwaterą naszą była stara fabryka bez okien szyb podłoga cementowa. Gdy nas pierwsza partja tam zaszła jakieś sześćset chłopa to nam Madziary t.j.Węgrzy dali wóz jednokonny słomy na wszystkich my po prostu poprószyli tą słomą i w tych drelichach i tak we wszystkim co kto miał na sobie w tym spał bo jak przyszedł listopad spadł śnieg zimno było bardzo w styczniu dali po dwa koce co ameryka przysłała no i dali piecyki blaszane ale gdzież by tam ogrzał taką olbrzymią salę na jakich my spali na jednej spało trzystu żołnierzy żeby były nisko to by było ciepło ale to wysoko salę i szyby powybijane kładliśmy się ciasno tak że własnym ciałem jeden ogrzewał drugiego. No i po krótkim wypoczynku zaczęli chłopaki ci młodsi uciekać do Jugosławii a stamtąd do Francji. Madziary nie puszczali na drogach i w pociągach łapali i wsadzali do więzień. Jedną z naszych partii co uciekali osiem osób złapali na cmentarzu gdzieś nie pamiętam miejscowości to ich na całą noc zamknęli w grobowcu ale im się i tak udało uciec i ??? do Jugosławii i stamtąd do nas zatem napisali i było to w grudniu. Była pewna część Węgrów tych prawdziwych Węgrów przychylnie ustosunkowana do nas, ale tam dużo kolonistów niemieckich to nie było możliwie z nimi wytrzymać. Przez pewien czas mieliśmy komendantem naszego obozu Węgra z pochodzenia Niemca bo i swojego my mieli kapitana Różańskiego bardzo porządny był facet. To ten komendant Węgier żeby nam utrudnić ucieczkę to kiedy my poszli do kąpieli kazał nam wszystkim ściąć włosy na kolano na zero ale my wiedzieli co to potem by było gdzie by czapkę zdjął to by poznali że to żołnierz no i my stanowczo się temu oparli i ja byłem z tą właśnie pierwszą partią co była w łaźni. Komendant Węgier poszedł z nami no i zamknęli nas w takim podwórzu otoczonym murami jak więzienie stawiają ławkę staje dwóch Węgrów z maszynkami do golenia włosów on krzyczy siadać przez tłumacza ale z nas nikt się nie rusza „było nas czterdziestu” to on widzi że nic mową nie zrobi to bierze jednego z naszych za rękę sadza na ławce każe Węgrowi ciąć włosy ale ten chłopak zacisnął pięść i podniósł na wysokość głowy i opuścił ten fryzjer na widok tego ani nie doszedł do niego. A ten komendant krzyczał dłuższy czas telefonował po żołnierzy ale nie przybyło, w końcu bez mycia wróciliśmy do koszar do obozu tutaj zażądali zbiórkę obozu niecałego no i nasz kapt. do nas przemawiał tak mówił jak mu kazał Madziar głośno a po cichu do nas mówił nie dać ściąć włosów Madziar stał z boku a kapitan chodził obok szeregu i namawiał żeby ściąć włosy i kiedy szedł do Madziara to mówił słuchajcie co każe zrobić pan komendant a jak się obrócił tyłem i szedł w przeciwnym kierunku to dawał nam znaki różne ręką żeby nie uważać co on mówi. Ale cóż szpieg jest wszędzie przekonali kapitana że pomaga uciekać, aż się miarka przebrała i któregoś ranka przyjechali go zabrać Węgrzy cały obóz chciał wystąpić i nie pozwolić ale kapt. prosił żebyśmy spali spokojnie, bo Madziary zawiadomili że wyjedzie żeby się spakował, no i kiedy Węgrzy przyjechali po niego o godzinie 5 rano to zastali pusty pokój bo kapt. o 12 godzinie w nocy wyjechał samochodem do Jugosławii daty nie pamiętam. Ja po przybyciu do Francji spotkałem się z p. kpt. Ja wypocząłem i zacząłem się szykować do ucieczki dobrało nas się trzech ja, niejaki kpr. Wroński Józef, Marciniak Wincenty on jest ze Słodkowa był poczciarzem w Turku i jeszcze czwarty kapral ale nie pamiętam nazwiska. W dniu 19 lutego 40 roku poszliśmy na stację kolejową tam nam już bilety kupili wręczyli nam wszystko co potrzeba na drogę wraz z mapką przejścia i dojścia do granicy Jugosławii. Jechaliśmy do Budapesztu tam zajechaliśmy w nocy ulice puste trzeba nam było przejść na inny dworzec na szczęście spotkaliśmy dwóch polskich oficerów i oni znali Budę zaprowadzili nas do takiej restauracji gdzie mogliśmy bezpiecznie rozmawiać po polsku tam my zjedli kolację i pokazali nam drogę. Po wejściu do pociągu ulokowaliśmy się każdy osobno żeby tak w oczy się nie rzucać. W czasie jazdy do samej Jugosławii do wagonów weszło kilku kogutów (żandarmi węgierscy noszą kapelusze a na nich duże pióro i od tego pióra nazwaliśmy ich kogutami) i zaczęli legitymować podróżnych ale na szczęście nie wszystkich lecz niektórych dwóch z nas siedziało przez cały czas a dwóch byli ubrani trochę podejrzanie więc usunęli się dyskretnie z wagonu na jakiejś tam stacji i koguty wyszli i my szczęśliwie dojechali do m. przeznaczenia miasto Szentgotthard dokładnie nie pamiętam jak to się pisze pociąg stanął mieliśmy z tego miejsca około 15 kilometrów do granicy drogi pieszej ale jak my wyszli z wagonu zobaczyliśmy że stoi cały sznur policji i kogutów i wszystkich podejrzanych legitymuje, kolega idzie pierwszy ja drugi kolega pierwszy udał kulawego ja znów mocno się przygarbiłem i przeszliśmy obaj no i lekko oglądam się do tyłu i widzę że dwóch pozostałych zatrzymują żandarmi tego poczciarza z Turku i drugiego Wrońskiego Józefa. My szczęśliwie zaszli blisko granicy na granicy pokręciło nam się z całym planem nie wiedzieliśmy czy my jeszcze na Węgrzech czy już w Jugosławii i obawialiśmy się że może już jesteśmy w Niemczech bo tu okazało granica schodziła się Węgry, Jugosławia i Austria a domy unikaliśmy żeby nas nie widzieli bo my myśleli może granica nie bardzo strzeżona ani nie wiemy kiedy ale zobaczyliśmy jeden dom biedniejszy i osobno stał ja mówię wola Boska jeśli tam w tym domu będą Szwaby i zrobią awanturę to ich po prostu zamkniemy w chałupie i zwiejemy. Wchodzimy trafiamy na szewca przy pracy jak on nas zobaczył uśmiechnął się i mówi do nas po chorwacku „a wojaki polskie” bo on na szczęście był Chorwat i to pięćset metrów od granicy Jugosławii byliśmy na Węgrzech jeszcze ten horwat dał nam mleka chleba bo już było kawał po południu a jedliśmy wczoraj wieczór no i tego chłopa poprosiliśmy o przewodnika żeby nas przeprowadził przez granicę mieliśmy jeszcze trochę pieniędzy. On zawołał chłopca jakieś 14 lat ten chłopczyk ubrał się w jakiś fartuch i poszliśmy ale tam nie pierwszych nas przeprowadzali jak ten Chorwat mówił to codziennie szli i przechodzili w różnych miejscach tę granicę tam i w tej wsi gdyśmy już doszli do granicy, to tam wyglądało głęboki wąwóz zawiany śniegiem i ten chłopak prowadził nas do miejsca gdzie można było przejść ten wąwóz bo tak to by się w śniegu utopił za tym wąwozem stały posterunki węgierskie w lasku i kiedy my szli z tej strony tego wąwozu (wąwóz miał jakieś 75 metrów szerokości) to z drugiej strony w przeciwną stronę szło dwóch żołnierzy węgierskich a jakieś 50 metrów od nas i na nas coś krzyczeli ale ten chłopczyk nie obejrzał się i my też się nie oglądali więc ci żołnierze przestali krzyczeć i poszli a my po ujściu jeszcze kilkudziesięciu metrów znaleźliśmy ścieżkę przez ten wąwóz i przeszliśmy ale musieliśmy przejść z powrotem tu gdzie przed chwilą szli ci żołnierze, ale jeszcze nim my mieli przejść ten wąwóz to jakiś drugi chłopczyk do nas przybiegł i poszedł zbadać teren czy wolny od żołnierzy węgierskich. Jak my szli to obok ogniska gdzie przed chwilą musieli się grzać żołnierze ja przypuszczam że ten chłopiec co przed nami pobiegł to widocznie do tych żołnierzy żeby się usunęli z drogi bo idą Polacy oni zapewne się tam dzielili tą łapówką. Ten chłopak podprowadził nas pod przystanek jugosłowiański czyli zaprowadził nas do budki gdzie stał żołnierz ten mój kolega jak zobaczył tego Jugosłowianina to rzucił mu się na piersi obłapał go rękami i jak zaczął płakać aż mnie to krępowało bo co żołnierz i łzy to dwie sprzeczności a jednak biedak nie wytrzymał załamał się i zapłakał tak serdecznie ten chłopak co nas przyprowadził porozmawiał z tym Jugosłowianinem i poszedł z powrotem. A teraz ten Jugosłowianin zabrał karabin i poszliśmy na posterunek większy szliśmy nad granicą ja się go pytam czy Węgrzy nie zabiorą nas tam z powrotem a on pokazał mi karabin i mówi a to na co nam. Po przyjściu na posterunek mogła być piąta po południu tam nam dali jeść i obchodzili się z nami jak z braćmi i naprawdę że przez całą moją tułaczkę to najlepiej czułem się w Jugosławii tam mi było najlepiej najlepsza była opieka. Z tego posterunku odprowadzili nas na żandarmerię tam jak my zaszli to pierwsze pytanie czy głodni jesteśmy my odpowiedzieli nie no to herbatka i zdjęliśmy kamasze kobieta przyniosła herbatę i zabrała buty onuce skarpetki to wszystko wyczyściła i wysuszyła i przyniosła my buty założyli na nogi to nas prowadzą do zawiadowcy stacji ten zawiadowca był kiedyś w Polsce i opowiadamy sobie wzajemnie przy kieliszku aż przyszedł czas odjazdu pociągu zaprowadził nas na stację dał nam wagon drugiej klasy a żeby nam nie przeszkadzali kazał się nam zamknąć w przedziale i spać a już gdzie będzie potrzeba to nas zbudzą. I naprawdę my w najlepszym śpimy ja na jednej ławce kolega na drugiej a tu nas ktoś budzi i mówi prędko prędko bo pociąg zaraz odchodzi dalej, na stacji zaprowadził nas do bufetu tam na stole leżą dwie paczki zawinięte w papier dwie szklanki herbaty i cztery rumu kieliszki drugi lejemy do herbaty herbatę pijemy duszkiem i pędzimy gdzieś do biura tam nam podsuwają listę i podpisz bracie ja spojrzałem na kolegę ale myślę co ja mam do stracenia podpisuję na razie nie wiedząc na co bo ten kasjer nie mówi tylko przynagla bo pociąg jedzie dalej gdy podpisaliśmy obaj z kolegą ten wyciąga forsę i daje nam po dwadzieścia pięć lei to jest dzienna stawka utrzymania. Gdy zbierałem forsę ze stołu zapytałem z czyjej to idzie kasy a panie to Ameryka daje forsę na to. W paczkach które otrzymaliśmy było mięso pieczone, chleb, ciastka, owoce, jeść było co z tej paczki. I tak zajechaliśmy do Zagrzebia miasto dość duże i ładne, tam zameldowaliśmy się w polskim konsulacie, no i żyliśmy przez parę dni jak pączek w maśle dawali nam dwadzieścia pięć lei dziennie i gdzie nam się podobało to tam szliśmy na obiad czy kolację a jednocześnie mieliśmy adres do jednej restauracji gdzie dla Polaków była zniżka no i część obsługi polskiej. W Zagrzebiu konsulat polski wyrabiał nam papiery i paszporty i jako turyści jechaliśmy do Francji bądź przez Włochy bądź wodą morską zrobienie fotografii i te papiery to trwało kilka dni i my do konsulatu przybyli wieczorem a rano tego dnia odszedł transport do Francji ale rano jak my wstali na drugi dzień „spaliśmy w hotelu” i zaszli do konsulatu o dziewiątej rano to tam już było około trzydziestu żołnierzy przybyłych w nocy czy nad ranem z Rumunii i wśród dnia stale dochodzili nowi to z Rumunii to z Węgier roboty tu mieli masę z wyrabianiem papierów chociaż niektórzy przybywali już z gotowymi papierami. Po załatwieniu papierów wyjeżdżaliśmy przez Włochy do Francji i każdy dostał na drogę paczkę żywnościową dość dużą i dwadzieścia pięć lirów włoskich na drogę, w przejeździe przez Włochy na stacjach kupowali co kto zapragnął od wina począwszy. Na stacji w Zagrzebiu szliśmy pojedynczo i dwójkami żeby tam nie padać w oczy żeby szpiedzy niemieccy nie orientowali się ilu nas jedzie do Francji no i tak na stacji nas się tylu znalazło że zajęliśmy dwa pomarańczowe wagony to znaczy to znaczy około stu dwudziestu.
Przez Jugosławię i w początku Włoch do naszych wagonów nikt nie wchodził ale gdy się zaczął pociąg przepełniać to do nas zaczęli pasażerowie wchodzić, do naszych wagonów no i od razu wiedzieli czyli domyślili się że to wojsko jedzie do Francji bo to sami chłopi a po włosku mówić nie umią. W moim przedziale wsiadło dwóch Włochów około 30 lat i oni mówią do nas po włosku i pokazują na migi żeby dobrze bić Niemca myśmy się tylko uśmiechnęli. Jechaliśmy przez Milano, Torino granicę francuską przejechaliśmy w Modane. We Francji spodziewaliśmy się lepszego przyjęcia takiego słowiańskiego tak po naszemu czem chata bogata no na życie nie można było nic powiedzieć a brudy to nas uderzyły zaraz na wstępie przyjechaliśmy po południu, nocleg, sala nieduża może na sto chłopa i słomy na podłodze może ze dwie wiązeczki dosłownie poprószone i tak leżeliśmy też wprost jeden na drugim. Na sali był stół na nim wiadra z herbatą do picia i kilka kubeczków ale to wszystko daty swego mycia nie pamiętało a stół zalany tą herbatą i nie ma ani ścierki ani miotły ot słomą ktoś starł ze stołu. Na drugi dzień …… prowiantu i na pociąg dostaliśmy po bochenku chleba i konserwy mięsne. Zawieźli nas do Breziers ??? i tam przestaliśmy kilka dni tam był też wypadek nasze chłopaki mieli zbiórkę na ulicy i była zaraz poprzednia ulica i stamtąd z tej bocznej ulicy wypadł samochód z dużą szybkością i wpadł na te szeregi i dwóch czy trzech zabił nie pamiętam dokładnie. Co do kwater to były różne ja spałem w jakimś baraku inni spali po strychach a ci ostatni zawsze najlepiej wychodzą bo poszli do więzienia nie wiem dlaczego ten więzień opróżnili czy specjalnie dla nas czy też więźniowie się zgłosili ochotniczo do wojny dość że więzienie przerobili na koszary tylko cele nie były oświetlone. Ja jak mi jeden kolega powiedział że ma kwaterę w więzieniu to specjalnie poszedłem oglądać ten więzień bo naprawdę nie uwierzyłem temu co mówił mi kolega, no ale kto by wtedy uważał na takie rzeczy my chcieli walczyć a gdzie my śpimy na razie to się nie brało pod uwagę. Z Bresuiz ??? przyjechali my do Coëtquidan. Tam dostałem przydział do 1Dywizji Grenad. Śląskich do 3 p.p. pod dwem pułk. Wnuka i 6 komp. Pod dwem kpt. Milczak Kazimierz. Dywizją dowodził gen. Duch d-cą mego batalionu był major Michalik zastępcą major Zimowski. Z Coëtquidan kompanie rozeszły się po wioskach na kwatery i rozpoczęło się intensywne ćwiczenia oczywiście kompanie składały się nie z samych uciekinierów z Polski ale tu we Francji była przeprowadzona mobilizacja Polaków tu zamieszkałych ćwiczyliśmy w dzień i nocami. Gdy Niemcy uderzyli na Francję nas wysłani również na front ale daty nie pamiętam. Ja w kompanii z początku byłem instruktorem ale ja już niemłody trudno mi tak latać poszedłem na podoficera prowiantowego tam trzy razy w tygodniu jechałem z francuskim koniem pięć kilometrów do miasteczka Mauron tam brałem od piekarza chleb i z magazynu cały prowiant. Ale znalazł się jeszcze starszy ode mnie więc ja znów poszedłem na linię i po paru dniach zostałem podoficerem mundurowym. Muszę napisać że ćwiczyliśmy w Bretanii to jest ten Półwysep Bretoński nad kanałem La Manche. Gdyśmy przybyli do wioski to ludność nas się bała po prostu jak diabłów kwatery mieliśmy ja ze swoją drużyną w niezamieszkałym domu podłoga z gliny i garstka słomy a piece to te kominki w którym przez wieczór można spalić wóz drewna niektórzy spali w oborach lub na strychach jak my przybyli do tej gospodyni bo to była wdowa, bo ja pół domu zajmowałem i gospodyni połowę, podwórze było tak zaśmiecone że nie wiedzieliśmy gdzie jest gnojownik a gdzie go nie ma (oczywiście w niecałej Francji takie porządki bo na przykład w północnej w Kale nad granicą Belgii Niemiec to są gnojowniki murowane wysoko) Myśmy podwórze zamietli wyczyścili narzędzia rolnicze poustawiali zrobiliśmy po polsku. Jak my przybyli około dziesięciu dni w tym domu ona się do nas przyzwyczaiła to jak mnie gdzieś zobaczyła to zaraz wołała na sidz (?) to taki napój z owocu i powiedziała mi ale przez tłumacza jednego Polaka z Francji że tak się nas bała jak my przybyli że przez dwie noce nie spała tylko siedziała i miała przy sobie widły tośmy się tak uśmiali chłopaki aż się na ziemię kładli i ona również się śmiała razem ze swoim synem że taka była głupia później my musieli odpędzać się od nich i tak nas wszystkich polubili że my mając swoje nabożeństwo to pełno cywili przychodziło a w pierwszych dniach jak my przybyli to jednego nie było…
Ale nie napisałem co się stało z tymi naszymi dwoma kolegami których zatrzymali Węgrzy. Otóż jak my czekali w Zagrzebiu na paszporty to na trzeci czy czwarty dzień oni przyszli i opowiedzieli nam że trafili na żandarmów Węgrów i nie tylko że ich na drugi dzień puścili ale nawet wyprowadził ich na drogę i wskazał kierunek gdzie mają iść do granicy Jugosławii i na przejściu granicy mieli szczęście być znów złapani przez żołnierzy Węgrów ale jednemu dali dwa pengo (jednostka monetarna pengo 100 filler)
a drugiemu żołnierzowi dali pas żołnierski główny no i za to ich puścili… Po wyjeździe na front i przybyciu już na pozycje nasza kompania zajęła miejsce nad kanałem kanał był osiem metrów szeroki i głęboki, prawe skrzydło kompanii naszej było oparte o kanał a lewe odsunięte od kanału około trzystu metrów. Bitwy opisywać nie będę bo to za trudne do opisania, historyk dobry i nad bitwą czyli opisem jej mu się dużo głowić. Zaznaczę niektóre fragmenty
15 X 40 Bitwa nad kanałem trwała dwa dni pomimo dużego ognia z broni ręcznej i artylerii nie cofnęliśmy się ani krok ale naprzód też my nie poszli. Pozycje niemieckie były na terenie wyżej położonym i widzieliśmy ich dokładnie jak szli do natarcia na nasze okopy, kilka razy próbowali nas wyprzeć z naszych stanowisk ale im się to nie udało. Pierwszy i drugi atak jeszcze byli dość daleko to nasz dowódca dał znać do naszej artylerii i gdy nasza artyleria dała ognia po ich szeregach to widzieliśmy jak fruwali w powietrze następne ataki zatrzymywaliśmy bronią maszynową, ręczną nigdy ich nie dopuściliśmy na odległość walki na białą broń, natomiast na prawym naszym skrzydle gdzie stał pierwszy … kilka razy doszło do walki na białą broń w której Niemcy dostali porządne lanie. Wieczorem walka ładnie wyglądała na prawo od nas widać było kule z karabinu maszynowego bo strzelali smugowymi czyli kule fosforowane i każda świeci jak pędzi widać ją doskonale, a więc widać jak pędzi jedna za drugą gęsiego widok jest to ładny byłby i przyjemny gdyby za sobą nie prowadził śmierci, a po tych strzałach usłyszałem głośne ura i musiało tam wtedy nastąpić starcie na białą broń. Bitwy my nie przegrali a pomimo to dostaliśmy rozkaz odwrotu bo Francuzi co stali na prawo i lewo od naszej dywizji już się dawno wycofali i my już byliśmy okrążani, zaczęliśmy się my cofać o zmroku wieczorem weszliśmy w las i ścieżkami (duktami) leśnymi cofaliśmy się na nowe pozycje, droga była psia miejscami wozy i samochody musieli sobą przepychać żołnierze i trzeba było zachować ciszę i bez światła jechać noc była ciemna i w lesie jeden drugiego za rękę wprost trzymał żeby nie uderzyć gdzieś głową w drzewo. Wyrwaliśmy się Niemcom z tego okrążenia. Muszę zaznaczyć że my cofając się byliśmy w pełnym pogotowiu bojowym bo spodziewaliśmy się że jak nas w tym lesie wykryją i zaraz na nas uderzą, ale jakoś szczęśliwie my wyszli.
Jedną z bitew ważniejszą mieliśmy pod Baccarat tam było bardzo gorąco Niemcy tak szalenie atakowali że już byli parę razy pod samymi naszymi okopami dopiero granaty ręczne zrobiły swoje i resztki ich cofały się. No i kiedy bitwa była w największym nasileniu Niemcy od nas byli około sześćdziesiąt (60) kroków dowódca naszej kompanii dostał rozkaz odwrotu był to krwawy i smutny dla nas odwrót bo kto wyskoczył z okopów to został ranny ale jeden z naszych plutonów natarł na Niemców z flanki oni zaskoczeni zaczęli zmieniać pozycje wtedy reszta się wycofał wtedy tośmy znów jakiś cywil wyprowadził naszą kompanię jakimiś łąkami tyłem i wymknęliśmy bo dotarliśmy do lasu tam my tak się kręcili że my uszli Niemcom. Nas tak zawsze okrążali bo my chcieli walczyć i walczyliśmy ani jednej bitwy nie przegraliśmy ale Francuzi nie chcieli walczyć i wycofywali się bez bitwy. Gdyśmy się wycofywali to zabraliśmy tylu rannych ile mogli czyli tych co się nie mogli już zabrać na samochód no i rannych na samochodach to jeden samochód też tyłami przez pola uciekł z rannymi, my byliśmy tak pomęczeni że nie mogliśmy udźwignąć to nas kapitan dźwigał sam był już zgrzany spocony, no i biedak popłakał się bo bitwę wygrał a musiał się cofać, tak to czasem bywa.
Było jeszcze kilka bitew nasz kpt. był stale na pierwszej linii, aż w końcu załamała się Francja St Die tam była nasza cała dywizja i dziesiątki a może setki tysięcy Francuzów ale broń już składaliśmy na kupy byliśmy otoczeni wokoło Niemcami.
Nasz generał chciał się przebić ze swoją dywizją gen. Duch ale Francuzy go prosili żeby tego nie robił bo Niemcy powiedzieli że jak Francja wypuści Polaków to oni wtedy zajmą całą Francję my nie chcieli długo broni oddać było na tym tle kilka awantur i bijatyk bo Francuzi kazali nam składać broń a nasze chłopaki rugali ich od najgorszych i broni nie chcieli składać to Francuzi jak spotykali mniejsze grupki żołnierzy (bo po mieście już chodzili grupami luzem jak kto chciał już armia nie istniała) to chcieli ich siłą rozbroić ale spróbujcie Polakom odebrać karabin jak on jest zły a oddać go nie chce. W końcu oddali ale już nie broń a szczątki tej broni bo złamali gruchotali po prostu a całej nie oddawali na drogach widziałeś połamane karabiny no i dużo Francuzów patriotów też broń łamali i St Die jest to miasto dość duże bo tak było naładowane wojskiem że jak się w nocy poukładali spać (bo tam byliśmy kilka dni nim nas zabrali Niemcy) to nie tylko po chodnikach ale i środkiem ulicy nie było gdzie przejść wszystkie ulice parki trawniki gdzie tylko jaki kawałek placu to zawalony ludźmi czyli żołnierzami setki tysiące ludzi uciekało gdzie się tylko dało jedni do południowej Francji drudzy do Szwajcarii uciekali przeważnie lasami. Ja też pokosztowałem tego szczęścia „ucieczki” no i już byłem 60 kilometrów od miasta przyłączyłem się do jakiejś grupki żołnierzy i oficerów i poszliśmy w las uszliśmy słyszymy po lesie strzały to tu to tam aż spotykamy żołnierzy i mówią że Niemcy idą tyralierą i biją do żołnierzy bo uciekają jak do kaczek trzeba czekać nocy i w nocy się przedzierać i pojedynczo lub najwyżej po dwóch ja tam znalazłem partnera ale on nie miał kompanii i ja nie miałem. Jak się tu w nocy lasem posuwać miałem latarkę o czerwonym i zielonym szkle tylko kompas ja pożyczałem nie jestem odporny na zimno jak przyjdzie się czołgać ze dwie godziny po ziemi to jeszcze nic ale jak gdzieś przyjdzie poleżeć ze dwie godziny to się przeziębię i na poczekanie zacznę kichać no i nie tylko siebie ale i kolegów wydam więc wróciłem do miasta miałem szczęście bo jak wyszedłem na szosę to jechał samochód a kilku takich znalazło się co wracali przeważnie starsi jak ja no i tym samochodem przyjechaliśmy do miasta przyjechaliśmy wieczorem to nie mogliśmy dostać się do miasta bo ulice były formalnie zawalone śpiącymi żołnierzami nasi i Francuzi razem. Na drugi czy trzeci dzień naszego oczekiwania „co będzie” przyjechali Niemcy na motocyklu i powiedzieli kierunek kazali maszerować w kierunku granicy niemieckiej. Ktoś tam czyli jacyś tam zapuścili plotkę że idziemy po papiery zwalniania no i było dużo takich naiwnych co w to uwierzyli. No ale czy tak czy inaczej nie było innego wyjścia bo już byliśmy otoczeni i w niewoli, potem przyjechał więcej żołnierzy niemieckich i ustawiali na ulicy żołnierzy naszych i Francuzów po 6 lub 8 chłopa i tak jedni za drugimi wychodziliśmy z miasta ulica i szosa gdzie wychodzili były formalnie zapchane wojskiem i jak dzień po dniu szli i szli ja wyszedłem trzeciego dnia ostatni żołnierze to podobno za dwa tygodnie wyszli z miasta co prawda do miasta stale napływali ci co nie mogli wyrwać się z tego pierścienia z niemieckich żołnierzy co nas opasał i stale się zwężał i wszystkich spędzali do tego Ste Die a stąd do Niemiec na tej szosie cośmy szli do Niemiec to co jakieś 300 metrów stał jeden żołnierz niemiecki to znów kto w tych stronach mieszkał lub miał znajomych to uciekał i może przetrwa tą obławę ale dużo wyłapali Niemcy i niektórym biada była. Droga to nie należała do przyjemnych, pierwsze trzy dni nie dali nic jeść potem jak przyszły za nami wozy nasze taborowe naładowane prowiantami tośmy kradli co się dało, bo i przy wyjściu z miasta tośmy ograbili nasze tabory każdy tyle miał żywności ile mógł udźwignąć i to wybierał każdy co najlepsze ja miałem około czy nawet przeszło dwadzieścia tabliczek czekolady z pięć kilo sera szwajcarskiego ze dwa kilo masła a reszta to suchary i chleb no i parę puszek mięsa to by dla mnie samego starczyło na kilka dni ale znalazło się jednak kilku takich co w mieście leczy przyłączyli do nas za miastem tacy co próbowali uciec i nie udało im się i dołączali takich trzeba było żywić ja miałem jednego żydka (żołnierz oczywiście) do żywienia choć nam Niemcy nie dali jeść to my z tego sobie nic nie robili to było gorsze że deszcze padały w jednym dniu jak zaczął padać od 10 rano tak lał i lał a my w marszu to my w ten dzień maszerowaliśmy do godz. pierwszej w nocy a deszcz nic nie ustawał idąc czułem jak po moim ciele spływały strumyki wody i nie było nic suchego mieliśmy płachty które służyły za okrycie przed deszczem i do budowy namiotu ale tyle godzin na deszczu to nic nie było suchego na człowieku o pierwszej w nocy weszliśmy na jakąś mokrą łąkę jak nogę stawiał na ziemi to słychać było to zetknięcie buta z wodą ja myślałem że oni ….

*****

W tym miejscu relacja pana Bolesława się urywa.

Oprócz relacji zachował się także notatnik w którym Pan Bolesław zapisywał swoje wiersze. W wierszach tych można dostrzec to co czuł ich autor w trakcie wojennej tułaczki. Oryginały skanów wspomnień jak i wierszy można pobrać z linku poniżej.